top of page
Anchor 1

Relacja z podróży

0 km

Z krainy żubra wybieramy się w daleką podróż nad południowe morza.

Wieczorem 26 lipca wszystko jest już przygotowane, następnego dnia rano wyruszamy w drogę.

 

W Sarajevie mamy problem z autem. Niezwykle trudno znaleźć miejsce postoju, istnieją parkingi płatne, ale nie są strzeżone, otrzymujemy kilkakrotnie sygnał od miejscowych by nie zostawiać auta bez opieki. Jak twierdzą sami mieszkańcy, w Sarajevie okradanie aut, zwłaszcza na obcych numerach, jest sporym problemem, 

 

 

Zostawiamy mimo

wszystko auto na płatnym parkingu, tuż przy budce parkingowego, który opłatę pobiera ale informuje, że nie strzeże pozostawionych pojazdów. Dwie godziny na zwiedzanie tego dziwnego miasta rozłożonego w dolinie i na stokach to niewiele, ale nie chcemy się przekonywać czy przestrogi były słuszne.

Sarajevo

 

1 475 km

Sarajevo

Zapowiada się upalny dzień, wyruszamy wcześnie rano aby południowy żar słońca nie zniechęcił nas do wyjazdu. Chcemy dojechać jak najdalej na południe pierwszego dnia. Przejazd przez Polskę, Słowację, Węgry i Chorwację traktujemy jako tranzyt, pierwszym krajem jaki nas interesuje w tej podróży jest Bośnia.

Przejeżdżamy szybko przez lubelszczyznę i podkarpacie, krótki postój i posiłek dopiero w Rzeszowie, potem Beskid Niski i już jesteśmy na Słowacji. Pierwszy nocleg zaliczamy w Girlatovcach przed Preszowem, na parkingu stacji paliw, stacja wprawdzie mała ale całodobowa. Drugiego dnia szybko dostajemy się na Węgry, monotonia krajobrazu jest nużąca szczególnie w upale, do tego mamy pecha trafić na remonty dróg, ruch wahadłowy co kilkanaście kilometrów zabiera nam dużo czasu i energii, udaje się jednak dotrzeć na drugi nocleg do Chorwacji, w miejscowości Beli Manastir. Dnia trzeciego po krótkim spacerze porannym ruszamy dalej i po południu jesteśmy w Bośniackim Sarajewie. To pierwsze miejsce w którym chcemy się zatrzymać nieco dłużej niż chwila.

Bośnia

Sarajevo opuszczamy tuż przed zachodem słońca, kierujemy się drogą M18 do granicy z Czarnogórą. Dość szybko robi się ciemno, jedziemy więc ostrożnie po górskich serpentynach, niestety tracimy możliwość podziwiania widoków tego odcinka przeprawy przez góry, który nawet nocą robi wrażenie. Szukamy najbliższego dobrego miejsca na postój, ostatecznie zatrzymujemy się na jakimś parkingu dla ciężarówek pośród gór.

Rankiem okazuje się że dotarliśmy w dolinę rzeki Drina, w pobliżu miasteczka Foca.

Miasteczko żywo przypomina nam klimat polskich kurortów górskich sprzed 30 lat.

Po krótkiej wizycie wracamy na M18, odtąd będziemy jechać w górę rzeki Drina aż do przejścia granicznego Sćepan Polje. Ten odcinek trasy jest miejscami bardzo "dziki", braki nawierzchni, przewężenia, osuwiska, bydło na drodze, a więc atrakcyjna górska droga, ruch tutaj jest znikomy.

Docieramy do mostu na Tarze, który stanowi granicę z Czarnogórą, czujemy niedosyt po tak krótkim pobycie w Bośni, ale będziemy przez ten kraj jeszcze przejeżdżać w drodze powrotnej.

droga M18

Sćepan Polje

1580km

Kanion rzeki Pivy i jezioro Pivsko

Bośniacka rzeka Drina bierze swój początek z połączenia dwóch rzek Czarnogóry, Pivy i Tary. Tutaj też przebiega granica pomiędzy Bośnią i Czarnogórą. W Sćepan Polje znajduje się końcowa baza raftingu na Tarze. Do Tary jeszcze powrócimy, a tymczasem nasza trasa przebiega wzdłuż Pivy, jedziemy w górę rzeki głębokim kanionem o pionowych ścianach, droga prowadzi przez wiele tuneli, a nawet przez most przerzucony nad pionową przepaścią kanionu, jest bardzo widokowo. Wspinamy się coraz wyżej i w końcu docieramy do ogromnej zapory, która tworzy jezioro Pivsko. Kontynuujemy wzdłuż jeziora o turkusowo - szafirowym kolorze wody, w otoczeniu wapiennych gór. Tuż przed miejscowością Pluźine skręcamy w lewo, w tunel z drogowskazem na Durmitor, w zasadzie gdyby nie ów wyraźny drogowskaz, ten niepozorny tunel zostałby przegapiony. Góry Durmitor to nasz kolejny punkt podróży, wspinamy się więc karkołomnymi serpentynami, biegnącymi po stromym zboczu pod górę, przez wiele krętych tuneli, zatrzymujemy się często jeśli to możliwe, by podziwiać widoki i pozwolić odsapnąć silnikowi.

Góry Durmitor

Droga przez góry Durmitor jest niezwykła, wręcz magiczna. Gdy tylko oddaliliśmy się od kanionu Pivy, podążając wgłąb masywu Durmitoru, krajobraz zmienił się zupełnie, góry nie są zalesione, podziwiać można rozległą przestrzeń połonin. Od wyjazdu z kanionu padają przelotne deszcze, tutaj silnie też wieje, jesteśmy bądź co bądź wysoko.

Przełęcz Prevoj Sedlo, znajdująca się na trasie, ma wysokość 1907m.n p.m. dookoła ponad 20 szczytów wysokości powyżej 2000 metrów, to naprawdę wysokie góry. 

Droga jest dobrze utrzymana, na całej długości wylany jest asfalt, mimo to nasza prędkość nie przekracza 40km/h, ulica jest wąska, nie ma barier ochronnych nawet na stromych zboczach, jedziemy powoli smakując każdy metr tego górskiego szlaku. W miejscach gdzie wiatr akurat nie dociera, można się wsłuchać w ciszę, która jest dostępna tylko w górach.   

 

Ostatecznie docieramy do Żablijaka. Samo miasteczko jest mało ciekawe, zatrzymujemy się na noc, po prostu na parkingu przy głównej ulicy. Jest deszczowo, pada całą noc, chwilami dosyć ulewnie.

Wczesnym rankiem drugiego dnia udajemy się nad jezioro Czarne, na szczęście deszcze ustały. Wstęp nad jezioro jest płatny w godzinach 7 -20, My jesteśmy na miejscu już o 6 rano, oszczędzamy w ten sposób parę euro, ale największą korzyścią jest to że jesteśmy tu sami. Wieczorem dnia poprzedniego przeraził nas przepełniony parking zastawiony autokarami i tłum ludzi powracających z nad jeziora, taka bałkańska wersja "morskiego oka".

Warto więc było poczekać do świtu.  

Montenegro, Czarnogóra

Z radością witamy Czarnogórę, Mikołaj jest tu po raz pierwszy, ale dla nas to już trzecia wizyta w tej niezwykłej krainie. Do Montenegro zawsze chętnie powracamy. Tym razem odpuszczamy sobie wybrzeże i skupiamy się wyłącznie na górach. Po raz pierwszy jesteśmy tu własnym autem, to komfortowa sytuacja i pełna swoboda poruszania się. Jedziemy powoli często zatrzymując się bo każdy kilkometr i każda chwila jest tego warta. Jednakże drogi Czarnogóry nie należą do łatwych i bezpiecznych, a przestrzegają o tym często rozmieszczone znaki.  

Kanion Tary

1674 km

Durdevica Tara

W Żablijaku nie mamy po co zostawać dłużej, pogoda jest kiepska, a na wyprawę górskim szlakiem jesteśmy nie przygotowani, nie mamy obuwia i stosownych ubrań. 

Wyruszamy więc do kanionu Tary.

Najbardziej chyba znanym miejscem związanym z kanionem jest most Durdevica. Jego wysokość sięga 172m, w otoczeniu kanionu ta wąska konstrukcja sprawia wrażenie kruchej, most nie posiada pobocza, spacerujący po moście turyści zmuszeni są przyciskać się do bariery gdy przejeżdża pojazd. Jedną z atrakcji dla spragnionych adrenaliny jest zjazd na linie ponad kanionem, tzw. tyrolka. Jednak chyba ze względu na (nie)pogodę nikt z tego nie korzysta.

Kanion Tary jest najgłębszym w Europie i jednym z najgłębszych na świecie, sięga 1300m głębokości, w wielu miejscach jego ściany są zupełnie pionowe. Dzika i rwąca rzeka to raj dla miłośników raftingu, górski spływ w pontonach jest tu powszechnie oferowany przez lokalne firmy, koszt takiego spływu to około 50 euro. Po drodze zatrzymujemy się

w punkcie zrzutu pontonów, mamy okazję zobaczyć jak kilka grup śmiałków

rozpoczyna spływ. Tym razem 

pozostaje nam tylko popatrzeć, 

bowiem dolna granica wiekowa

to 7 lat. Najwcześniej więc za dwa

lata, w tym składzie możemy tej

przygody doświadczyć.

 

W okolicach miejscowości Kolasin wyjeżdżamy z wąwozu, droga skręca na południe w stronę kolejnej rzeki tworzącej równie spektakularny wąwóz. Rzeka Morača, uchodzi do jeziora Szkoderskiego, biegnie wzdłuż niej trasa do stołecznej Podgoricy. Na tej trasie znajduje się ponad 30 tuneli, droga przez kanion sprawia wrażenie surowszej od tej biegnącej wzdłuż Tary, po drodze niewiele jest miejsc w których można się zatrzymać, za to często stoją znaki przypominające o niebezpieczeństwach tej drogi.

Głębokość kanionu sięga 1000m

a skaliste szczyty wynoszą się

stromo do 2000m. n p.m.

Nie zatrzymujemy się już nigdzie,

mijamy szybko Podgoricę i kierujemy się do Albanii.

A L B A N I A

G r e c j a

2217km

Ksamil

Albania jest naszym głównym celem tej podróży, jedziemy tam po raz pierwszy i jesteśmy bardzo ciekawi

tego kraju. Żałujemy że 12 lat temu kiedy byliśmy już u granic Albanii, zabrakło determinacji by tam dotrzeć, tym większego jednak smaku nabrała nasza tegoroczna podróż. Pierwszym miejscem gdzie się zatrzymujemy jest Durres, duże miasto portowe, jest już wieczór, stawiamy auto w pierwszym wolnym miejscu przy ulicy, chodnik jest wąski że ledwie dwie osoby się wymijają a z samochodu można wysiąść wprost do jakiegoś lokalu, by na przykład coś zjeść. Na chodniku i jezdni jest tłoczno, stoją handlarze z towarem różnego rodzaju i potok spacerujących ludzi w obu kierunkach. Próbujemy się jakoś poruszać w tym chaosie szukając dobrej jadłodajni, by w końcu niczym szczególnym się nie kierując usiąść w jednej i uczcić nasz przyjazd. Za posiłek i napoje płacimy ok. 15 E. Nie żałujemy sobie, ale też nie szalejemy, nie wiadomo jeszcze co z noclegiem. Nie chcemy zostawać na noc w dużym mieście, więc po uczcie ruszamy dalej. Jest już noc, albańskie drogi są zaskakujące i to jest rzeczywiście trafne określenie. Dzięki sieci autostrad szybko dojeżdżamy aż do Vlore około północy i tam pozostajemy by odpocząć do rana. Jazda nocna przez Albanię może być jednak niebezpieczna dla kierowcy nie obytego z tamtejszym ruchem i infrastrukturą drogową (więcej w zakładce informacje dla kierowców).

 

Kolejnego dnia dojeżdżamy już nad morze, pierwszą plażę odwiedzamy w Jal. Chcielibyśmy poznawać po drodze jak najwięcej plaż, jednak nie wszystkie są dostępne. Plaże na tym wybrzeżu są położone o wiele niżej

niż droga, trzeba tam zwykle zjeżdżać długimi i krętymi zjazdami, na większość plaż nie można

się dostać zwykłym autem, zjeżdżamy tylko do takich gdzie jest utwardzona i pewna droga.

Ponadto są plaże na które można się dostać tylko pieszo lub od morza.

Plażujemy w Jal, Bunec, Lukove i Ksamil. Ta ostatnia wyróżnia się na tle pozostałych.

Butrint

Jal, Bunec i Lukove to plaże położone zwykle w ujściu rzeki lub kanionu,

są na otwartym morzu, zazwyczaj kamieniste i z przybojem.

Ksamil to większe miasteczko położone w obniżeniu terenu, ponadto jest to bardzo popularny kurort z zatłoczonymi niewielkimi plażami. Poza dużą ilością ludzi, miejsce ma same zalety, plaże Ksamil położone są w niewielkich skalistych zatoczkach, od otwartego morza osłonięte grecką wyspą Korfu. Woda przy brzegu jest tu spokojna i czysta, w otoczeniu wybrzeża znajdują się cztery wysepki, na których zlokalizowane są kolejne plaże. Na jedną z wysepek można przejść bez podpływania, z dostaniem się do innych nie ma najmniejszego problemu, wystarczy wynająć jakiś sprzęt pływający dostępny na każdej z plaż. Do wyboru mamy łodzie, motorówki, skutery, rowery wodne oraz kajaki. Korzystamy z roweru, koszt 4,40 E/godz. 

W Ksamil zatrzymujemy się na dłużej, nocleg na campingu = 10 E/ noc.

Jadąc wybrzeżem jeszcze przed Ksamil, przejeżdżamy przez duże miasto Saranda, ale nie zostajemy tu dłużej niż to konieczne, unikamy dużych ciasnych miast, tam są zwykle większe lub mniejsze problemy z zaparkowaniem. Od Sarandy przez Ksamil można dojechać tylko do Butrint, dalej trzeba przeprawić się promem.

Butrint to stanowisko archeologiczne udostępnione do zwiedzania, wchodzimy, ale nie były to dobrze wydane pieniądze, miejsce może i jest ciekawe, ale bez przewodnika lub wcześniejszego przygotowania, niewiele możemy wynieść ze zwiedzania tych ruin.

Obiekt jest dozorowany całodobowo, szykując się do spędzenia nocy na parkingu, otrzymujemy propozycję nie do odrzucenia, za 2 euro strażnik dozorujący obiekt zapewnia nam spokojny sen.

 

Dużo ciekawszym doświadczeniem niż zwiedzanie ruin, okazuje się przeprawa promem przez rzekę,

prom przypomina tratwę przeciąganą po stalowych linach. Jest spory ruch, prom kursuje bez przerwy, przeprawiając nawet po 4 auta na raz, również te większe, campery. Początkowe wątpliwości szybko mijają, przepływamy. Zapadła decyzja, jedziemy do Grecji.

 

Koszt przeprawy = 5 E za auto, 1 E za rower, piechur płynie za darmo. 

Droga do granicy albańsko - greckiej na sporym odcinku jest bez nawierzchni. Na granicy krótkie formalności paszportowe i wjeżdżamy do Grecji.

Z Grecją mamy szczególne więzi, 8 lat temu spędziliśmy ponad rok na Krecie, mieszkając, pracując, ucząc języka i silnie integrując się z tamtejszą kulturą.

Z tym krajem łączy nas coś więcej niż turystyka, niezmiernie cieszy nas, że nadal potrafimy się porozumiewać w tutejszym języku, a ma to ogromne znaczenie dla jakości kontaktów. Grecy powszechnie posługują się językiem angielskim w kontaktach z turystami, ale by zapytać o drogę pasterza w górach i zamienić z nim dwa słowa, angielszczyzna to za mało.  

 

Jedziemy do Sivoty, mijamy szybko miasto-port Igoumenitsę i wkrótce jesteśmy na miejscu, to niecałe 100km od granicy.

Sivota podobnie jak Ksamil oferuje wyspy, na jedną z nich także można przejść płycizną, aby dostać się na inne, trzeba wynająć jakiś sprzęt. Wyspy są porośnięte, ale największą atrakcją są tu głębokie groty w pionowych ścianach, do których można wpłynąć. Turystów przyciągają też malutkie plaże, skaliste zatoczki i laguny z turkusowym kolorem wody. Skala wysp Sivoty jest dużo większa niż w Ksamil, mamy tu dwie mniejsze i dwie duże wyspy. Opływanie wysp wymaga jednak lepszego sprzętu niż rower wodny, który tym razem też wypożyczamy, niestety duże wyspy pozostają poza naszym zasięgiem, opływamy te mniejsze, w tych także są groty. Wokół wysp panuje spory ruch różnych łodzi, jachtów, motorówek.  

2313km

Sivota

W Grecji wszystko kosztuje 2 razy więcej niż w Albanii :(

Nocami biwakujemy na plaży w pobliżu miasteczka, nie jadamy tu w restauracjach jak w Albanii, mimo to ostrożnie dysponując budżetem, w dwa dni wydajemy na zwykłe zakupy tyle, ile w Albanii przez cztery dni bez ograniczeń. Ten przykry fakt skłania nas do powrotu, podobają nam się tutejsze plaże i morze, nie jest tłoczno jak w Albanii, jest bardzo przyjemnie, ale trzeciego dnia zwijamy się, być może po sezonie ceny są rozsądniejsze, tymczasem nic tu po nas. 

Ostatnią noc spędzamy w namiocie na plaży, gdzieś w połowie drogi między Sivota i Perdika, jest to jedyny przypadek kiedy śpimy poza autem. Do plaży trzeba zejść małym ale stromym wąwozem, kamienista plaża jest niewielka, jest kameralnie, noc tu spędza też czworo młodych greków. Miejsca jest dosyć, rozkładamy się pod skałą,

to szczególna noc i miejsce, odtąd będziemy już w powrocie. 

Syri i Kalter "Blue Eye"

Gjirokaster

Boka Kotorska

Gradac

Droga powrotna przyjęła charakter wycieczki po różnych ciekawych miejscach na trasie.

 

Ale przedtem jedziemy jeszcze raz nad albańskie morze, z dala od tłumów Ksamil, wybieramy Lukove. Morze zaskakuje nas tym razem wysokimi na dwa metry falami, co okazuje się całkiem niezłą zabawą, plażujemy i biesiadujemy do

woli, po pobycie w Grecji bardziej doceniając tutejsze ceny.

Wkrótce opuszczamy morze jońskie i udajemy się wgłąb lądu.

Pierwszym przystankiem od wyjazdu z Sarandy jest

Syri i Kalter, aby tam dotrzeć należy zjechać z głównej

drogi, miejsce jest dobrze oznaczone.

Syri i Kalter to taka ciekawostka geologiczna. Wypływa tu kilkanaście źródeł zasilających albańskie rzeki, największą atrakcję stanowi tzw. blue eye - błękitne oko. To podziemne źródło wypływa na powierzchnię przez otwór średnicy kilku metrów, tworząc odrazu bystrą i szeroką rzekę. Jego żywo niebieski kolor kojarzy się z tęczówką oka, można nawet spojrzeć w te oko z góry, na specjalnie ustawionym dla turystów tarasie. Nie jest znana dokładna głębokość otworu, z informacji wynika że udało się dotrzeć do 45 metrów, nie jest to wcale łatwe, bo źródło wyrzuca wodę z siłą 6 metrów sześciennych na sekundę. Woda jest krystalicznie przeźroczysta, ale jej temperatura nie przekracza 10 stopni Celsjusza, toteż nieliczni decydują się najwyżej zanurzyć stopy.

Miasto tysiąca schodów - Gjirokaster, uznane jest za miasto muzeum, położone na wysokim wzgórzu. Stare miasto zabudowane jest w wiekszości kamiennymi domami z dachami pokrytymi szarym łupkiem, uliczki są wąskie i bardzo strome. 

Na szczycie wzgórza znajduje się średniowieczna twierdza z której roztacza się wokół rozległa panorama na miasto i okolice. Kamienna zabudowa starego miasta tworzy dość mroczny klimat, głównym celem turystycznym jest twierdza i muzeum broni tam istniejące, dla nas ciekawszym okazało się błądzenie w labiryncie stromych uliczek i podpatrywanie ludzi tu żyjących.

 

 

Do zwiedzania jednak zniechęca nas bezlitosny upał, wymęczeni spacerami po schodach Gjirokastry, mamy dosyć, wykreślamy z listy wszelkie miejsca warte odwiedzenia i jedziemy ku morzu, gdzie łatwiej jest znieść

słońca żar.

 

Zatrzymujemy się w Durres, ceny są tu niższe w stosunku do tych z południowego wybrzeża. Plaża

duża ale zatłoczona, brzeg morza płytki na długość kilkudziesięciu metrów, a woda przez to

bardzo ciepła, aż za ciepła. Tutaj mówimy Albanii do zobaczenia i kierujemy się do

Montenegro       

AL

MNE

W Czarnogórze przystajemy tylko w Zatoce Kotorskiej, Odwiedzamy dwa średniowieczne miasta Kotor i Perast.

W Kotorze byliśmy już dwukrotnie, ale podoba nam się tutejsza twierdza i jej starówka. Korzystając z okazji że jesteśmy tu własnym autem postanawiamy objechać zatokę. Jest możliwość skrócenia drogi przeprawą promową przez cieśninę Verige, ale wybieramy dłuższy objazd dzięki czemu trafiamy do Perast. Małe miasteczko położone u podnóża góry, dokładnie naprzeciwko cieśniny Verige.

 

Samochód pozostawiony na słońcu nagrzewa się wewnątrz do około 70 stopni C. Nie chcemy się oddalać od morza, jedziemy więc Jadrańską Magistralą do Chorwacji.

Na granicy długa kolejka samochodów, spędzamy w korku ponad godzinę zanim wjeżdżamy do Chorwacji, jednak to prawda że ta trasa jest mocno zatłoczona w sezonie. Gdy tylko mijamy Dubrovnik robi się nieco luźniej, 

dojeżdżamy do Gradac by po raz ostatni popływać w morzu.

Chorwackie wybrzeże od Splitu po Dubrovnik poznawaliśmy pieszo kilkanaście lat temu i nie wiem czy taki trip powtórzyłbym dziś. Dalmacja ma jednak swój urok, wyjątkowy klimat i plaże, dominują tu drzewa iglaste, plaże są kamieniste, a woda w morzu przejrzysta. 

W Gradac kończymy nasze nadmorskie wojaże, być może przyjedziemy tu w innym czasie, przez te kilkanaście lat chorwacka Dalmacja stała się niezwykle popularna a przez to zatłoczona i kosztowna. Tymczasem oddalamy się już od wybrzeża. 

HR

Mostar

BIH

Przejazd przez Bośnię i Hercegovinę dostarcza nam znowu atrakcyjnych widokowo dróg.

Jadąc do Mostar po drodze mamy do Medjugorie, intrygujące jest bardzo dobre oznakowanie drogi do tego miejsca rozpoczynające się już od chorwackiej Jadrańskiej Magistrali. Postanawiamy zajechać w to znane z pielgrzymek miejsce, jednakże wyjeżdzamy stamtąd prędko, szkoda nam czasu na zwiedzanie jarmarku z dewocjonaliami.

Zmierzamy do Mostar, gdzie akurat trafiamy na popis skoku z mostu. Płynąca 20 metrów poniżej Neretwa jest zimna i ma bystry nurt. Skoczek wpierw zbiera do czapki datki od turystów, po czym skacze. Podobno jeśli skoczek nie zbierze zadowalającej go sumy rezygnuje ze skoku. Jak się dowiadujemy później takie skoki są tu tradycją, istnieją kluby skoczków a nawet organizowane są zawody.  

Mostar jest ciekawym miastem, na starówce targowisko, duża ilość kramów z rękodziełem, bywa że wykonanym w warsztacie na zapleczu.

W mieście ciągle widoczne ślady ostatniej wojny, w której Mostar ucierpiał szczególnie

W Bośni zatrzymujemy się jeszcze w miejscowości Jajce by zobaczyć wysoki na 30 metrów wodospad Plivy, brak nam jednak sił by wspinać się do twierdzy górującej nad miasteczkiem.

To już koniec wycieczki, odtąd wracamy do domu, zatrzymując się tylko gdy to konieczne.

3180km

Mostar

4810km

całkowity przejechany dystans

Podsumowując, przełom lipca i sierpnia nie jest dobrym momentem na wyjazd w te rejony, niestety tym razem, nasz wyjazd określał urlop, którego terminu nie mogliśmy samodzielnie ustalić. Gdyby to było możliwe wybralibyśmy wrzesień/październik. Mimo wszystko wyprawa była udana i dostarczyła nam wielu wrażeń i doświadczeń.   

Podróż kończymy tam skąd wyruszyliśmy - w krainie żubra.

wróć do początku

bottom of page